Zimowe gminobranie
Zima tego roku nie zaskoczyła rowerzystów, więc przyszła pora wysprzątać gminy w południowo-zachodniej części naszego województwa. Na start umówiliśmy się w Zgorzelcu, dokąd zawiózł nasz czerwioniutki niemiecki pociąg relacji Wrocław-Drezno (pod banderą Kolei Dolnośląskich).
W sobotę o 6 rano wrocławski dworzec prezentował krajobraz po bibie, jednak niedobitki szybko opuściły skład w najbliższych wioskach. W Legnicy zapakował się do pociągu Wąski, całkiem rześki i wyspany.
Ja próbowałem uśmiechać się inteligentnie i udawać, że wcale nie wstałem o 4:30. Wyszło jak wyszło:
W Zgorzelcu przywitał nas aromat palonego węgla, lekka mgiełka i coraz silniejszy wiatr z SSW, kierunku idealnie zbiegającego się z naszym początkowym kursem. Efekt jest dość dziwny. Człowiek kręci z mozołem pędząc jakieś 17km/h, czapka nasiąka potem, zaś w nerki ciągle chłodno.
Na pierwsze postoje nie trzeba było długo czekać.
Niebawem mogliśmy podziwiać pierwsze atrakcje regionu. Zdecydowanie gmina Bogatynia to jedna z tych, które zaliczyłem i jakoś nie spieszę ponownie odwiedzać.
Na szczęście szybko wjechaliśmy do Czech, gdzie zaczął się porządny las i porządny asfalt.
To ładne rejony i porządne drogi, które ująłem w propozycji trasy na Maraton Podróżnika. Demokracji się nie spodobały a szkoda.
Do Lubania popędziliśmy z wiatrem, w większości po równiutkim asfalcie i z niewielkim ruchem samochodów. Tam odwiedziliśmy sprawdzony już zawczasu lokal:
Bar Ratuszowy na rynku. Polecam. Szybko, smacznie i w dobrej cenie.
W przedsionku przyłapuję Wąskiego na wąchaniu mojego koła. Nie wiem co o tym myśleć, na wszelki wypadek puszczam go przodem.
Ten wyrywa z kopyta i goniąc go nie mam szans zrobić więcej zdjęć. Trasa jest zmienna. Na przemian ciągnące się przez wieczność piłowanie pod górkę i pod wiatr wiejący czasem i 10m/s, po czym zwrot i kilometry połykane z wiatrem w szaleńczym tempie.
Za Lwówkiem Śląskim dopada nas zmrok a wraz z nim deszcz. Jazda w taką pogodę w lutym nie należy do luksusów. Do Złotoryji jest jeszcze znośnie a potem, gnając z wiatrem do Legnicy, wzbijamy tylko piuropusze wody. Moknie wszystko.
Do Legnicy docieramy z wynikiem 192km na liczniku. Wąski odbija do domu a ja mam jeszcze ponad godzinę do pociągu. Decyzja o dokręceniu dwie stacje dalej jest oczywista. Najpierw przebijam się przez legnickie blokowiska gdzie oficjalnie oznakowana droga dla rowerów oferuje kałuże i grząskie błoto. Potem trafiam na wioski z tradycyjną nawierzchnią z kocich łbów. Udaje mi się rzutem na taśmę zaliczyć dwie gminy, w duchu ciesząc się, że nie trzeba tego robić dwa razy.
Do pociągu wsiadam mokry i ubłocony, wzbudzając zainteresowanie i chyba współczucie pasażerów. Wyciągając banknot 50zł rozbijam bank i pozbawiam konduktora absolutnie wszelkiego bilonu. Zasobniejszy o pół kilo złomu wracam do domu i pół godziny spędzam pod prysznicem, przywracając mojemu ciału temperaturę żywego człowieka.
W sobotę o 6 rano wrocławski dworzec prezentował krajobraz po bibie, jednak niedobitki szybko opuściły skład w najbliższych wioskach. W Legnicy zapakował się do pociągu Wąski, całkiem rześki i wyspany.
Ja próbowałem uśmiechać się inteligentnie i udawać, że wcale nie wstałem o 4:30. Wyszło jak wyszło:
W Zgorzelcu przywitał nas aromat palonego węgla, lekka mgiełka i coraz silniejszy wiatr z SSW, kierunku idealnie zbiegającego się z naszym początkowym kursem. Efekt jest dość dziwny. Człowiek kręci z mozołem pędząc jakieś 17km/h, czapka nasiąka potem, zaś w nerki ciągle chłodno.
Na pierwsze postoje nie trzeba było długo czekać.
Niebawem mogliśmy podziwiać pierwsze atrakcje regionu. Zdecydowanie gmina Bogatynia to jedna z tych, które zaliczyłem i jakoś nie spieszę ponownie odwiedzać.
Na szczęście szybko wjechaliśmy do Czech, gdzie zaczął się porządny las i porządny asfalt.
To ładne rejony i porządne drogi, które ująłem w propozycji trasy na Maraton Podróżnika. Demokracji się nie spodobały a szkoda.
Do Lubania popędziliśmy z wiatrem, w większości po równiutkim asfalcie i z niewielkim ruchem samochodów. Tam odwiedziliśmy sprawdzony już zawczasu lokal:
Bar Ratuszowy na rynku. Polecam. Szybko, smacznie i w dobrej cenie.
W przedsionku przyłapuję Wąskiego na wąchaniu mojego koła. Nie wiem co o tym myśleć, na wszelki wypadek puszczam go przodem.
Ten wyrywa z kopyta i goniąc go nie mam szans zrobić więcej zdjęć. Trasa jest zmienna. Na przemian ciągnące się przez wieczność piłowanie pod górkę i pod wiatr wiejący czasem i 10m/s, po czym zwrot i kilometry połykane z wiatrem w szaleńczym tempie.
Za Lwówkiem Śląskim dopada nas zmrok a wraz z nim deszcz. Jazda w taką pogodę w lutym nie należy do luksusów. Do Złotoryji jest jeszcze znośnie a potem, gnając z wiatrem do Legnicy, wzbijamy tylko piuropusze wody. Moknie wszystko.
Do Legnicy docieramy z wynikiem 192km na liczniku. Wąski odbija do domu a ja mam jeszcze ponad godzinę do pociągu. Decyzja o dokręceniu dwie stacje dalej jest oczywista. Najpierw przebijam się przez legnickie blokowiska gdzie oficjalnie oznakowana droga dla rowerów oferuje kałuże i grząskie błoto. Potem trafiam na wioski z tradycyjną nawierzchnią z kocich łbów. Udaje mi się rzutem na taśmę zaliczyć dwie gminy, w duchu ciesząc się, że nie trzeba tego robić dwa razy.
Do pociągu wsiadam mokry i ubłocony, wzbudzając zainteresowanie i chyba współczucie pasażerów. Wyciągając banknot 50zł rozbijam bank i pozbawiam konduktora absolutnie wszelkiego bilonu. Zasobniejszy o pół kilo złomu wracam do domu i pół godziny spędzam pod prysznicem, przywracając mojemu ciału temperaturę żywego człowieka.
- DST 213.31km
- Sprzęt szosa
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Pora przesuwać nasze wyjazdy bardziej na wschód. Tam tyle gmin do zaliczenia ....
Waskii - 17:59 niedziela, 21 lutego 2016 | linkuj
Konduktor na koniec zafundował Ci trening z obciążeniem ;) Nic tylko się cieszyć :)
Niezła rzeźnia :)
Pozdrawiam :) starszapani - 08:54 niedziela, 21 lutego 2016 | linkuj
Komentuj
Niezła rzeźnia :)
Pozdrawiam :) starszapani - 08:54 niedziela, 21 lutego 2016 | linkuj