Informacje

  • Wszystkie kilometry: 37851.27 km
  • Km w terenie: 0.00 km (0.00%)
  • Czas na rowerze: 10d 07h 11m
  • Prędkość średnia: 18.42 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy emes.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 8 października 2016

Powitanie jesieni, dzień 1/2

Plan był prosty. Zwiedzić dawno nieodwiedzane kąty, zobaczyć trochę nowych zakamarków, machnąć przy okazji kilka solidnych podjazdów i przywitać jesień w górach. Prognoza zapowiadała przelotne opady, wszystko zapowiadało się dobrze.

Pierwszy przelotny opad zmoczył mnie w Kątach, drugi kilka wiosek dalej, trzeci na podjeździe na Tąpadłą. Lekkie adidaski i kurtka, która dawno straciła wodoodporne właściwości, to był na ten dzień strój niepoprawnego optymisty albo zwykłego głupka. Nieliczni spotykani po drodze ludzie, widząc mnie w tę pogodę na rowerze, zachowywali taktowny spokój ale w oczach dało się zauważyć nutkę przerażenia.

Posilony drożdżówką i zaopatrzony w banany gdzieś pod Ślężą, ruszam wzdłuż sznura pagórków ciągnących się na południowy wschód. Tutaj na moment się rozpogadza a na szczycie przed Niemczą spotyka mnie miła niespodzianka — nowa platforma widokowa, nienachalnych rozmiarów, dostosowanych do skali samych Wzgórz Niemczańskich, na które oferuje widoki.



Chmury i mgły ulitowały się na moment, dając popatrzeć. Ziąb był jednak uparty. Rzut oka i trzeba kręcić dalej by się rozgrzać.



Przejeżdżam koło arboretum w Wojsławicach i trochę żałuję, że nie mam czasu wejść. Zza płotu mienią się już jesienne kolory i wizyta na pewno byłaby ucztą dla oka.

Zahaczam o Henryków. Światło dziś żadne, klasztor stoi jak stał, nadal imponujący, ale nie zachęca do wyjęcia aparatu. Kiedyś była tu fajna restauracja ale ślad po niej zaginął. A szkoda, bo to pora obiadowa i zaczyna mnie ssać w żołądku. Ale nic to, niedługo Kamieniec Ząbkowicki i Paczków — coś się znajdzie.

Odwiedzam moją ulubioną miejscowość na Dolnym Śląsku. Mam do niej sentyment, bo tędy jechałem na moją pierwszą w życiu wycieczkę z sakwami i też zrobiłem sobie zdjęcie.



Przejeżdżam Kamieniec. Jest jakaś odrapana pizzeria ale aż strach podejść. Potem nie natrafiam na żaden lokal. Posilam się więc bułką z jogurtem pod wiejskim sklepem, ucinając pogawędkę z żulem. Panie, ja też wszędzie na rowerze jeżdżę, wiem co to jest. Ostatnio pojechałem do okulisty. Dwadzieścia kilometrów! Ale potem odchorowałem, to dla mnie za duży dystans.

Paczków. Znana miejscowość, atrakcja turystyczna. Robię objazd rynku. Kręcą się może ze dwie osoby, jedyna restauracja w remoncie. Nawigacja podpowiada obecność baru mlecznego. Aż się ślinię na myśl o ruskich, ale co to! Bar czynny do 14. A to pech! Z bramy obok wychodzi jakaś pani, więc zagaduję. Poleca restaurację obok parku. Jadę zgodnie ze wskazówkami ale nie natrafiam nawet na ślad po lokalu. Za chwilę Paczków się kończy a ja zbliżam się do granicy z Czechami, nie mając w kieszeni ani halerza.

Jawornik zaskakuje mnie dominującym nad miastem zamkiem. Ostatnio jechałem tędy po ciemku i nie zauważyłem. Rozpoczynam podjazd na przeł. Lądecką. Piękny asfalt ale dłuży się niemiłosiernie. To jakieś 400m w pionie a ja już jestem głodny jak bezrobotny przed zasiłkiem.

Zjeżdżam do Lądka. Piękny jak zawsze i nadal lekko zapuszczony. Skoro już uporałem się z przełęczą, to nie będę jadł byle gdzie. Podjeżdżam do Stronia Śląskiego i melduję się w restauracji "Finezja Wiedeńska" ulokowanym na terenie huty szkła. Specjalnością jest placek po węgiersku, więc nie zastanawiam się ani chwili. (Lokal nosił kiedyś trochę mniej pretensjonalną nazwę "Finezja" a placek był chyba ciutkę większy ale nadal polecam.)

Na Puchaczówkę wspinam się po ciemku. Bardzo lubię ten podjazd, choć wraz z rozbudową ośrodka narciarskiego w Siennej stracił trochę uroku z powodu osiedla hotelowych bloków. Zastanawia mnie po co ktoś inwestuje tyle w okolicy, gdzie śniegu notorycznie brakuje a sezon trwa przez kilka tygodni, i nie da się przewidzieć których. No ale to nie moje zmartwienie. Moją głowę szybko zaprząta nasuwająca się na przełęcz chmura.

Zjazd do Idzikowa w deszczu i po ciemku. Do Bystrzycy Kłodzkiej zdążyło mnie solidnie wytelepać. Samo miasteczko nocą, we mgle, prezentuje się przepięknie. Od tej strony właśnie jest najlepsza panorama na zachowane średniowieczne centrum a potem następuje przejazd pod masywnymi murami obronnymi. Przy tych widokach nawet bruk nie przeszkadza, tym bardziej że jest zadziwiająco równy.

Dalej nie jest lekko. Podjazd do Spalonej to już legenda. Dziura na dziurze, ale kto zaklnie tam na nawierzchnię niech w samej Spalonej skręci w lewo, w biegnącą stokiem Jagodnej drogę o szumnej nazwie "Autostrada Sudecka". Tam jest dopiero komedia, istny labirynt między lejami jak po ostrzale artyleryjskim. Nikt o zdrowych zmysłach nie pcha się tam samochodem, więc teren idealny dla rowerzystów, ale tych o mocnych nerwach.

W końcu melduję się w schronisku Jagodna. Uprzedziony telefonicznie, że kuchnia zamyka się o 20, nie mam wielkich nadziei ale okazuje się, że czeka na mnie porcja wybornych ruskich ze śmietaną. Ktoś chyba czytał mi w myślach! Poprawiam piwem, pod gorącym prysznicem siedzę pół godziny, po czym odpływam w sen przed kolejnym dniem.

  • DST 215.00km
  • Sprzęt szosa
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa kinie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl