Informacje

  • Wszystkie kilometry: 37851.27 km
  • Km w terenie: 0.00 km (0.00%)
  • Czas na rowerze: 10d 07h 11m
  • Prędkość średnia: 18.42 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy emes.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Piątek, 20 maja 2022

Cztery województwa i gmin bez liku (1/2)

Porannym Regiopolem, który startował o godzinie, jakiej w towarzystwie nie wypowiada się głośno, docieram do Kluczborka. Mimo że podróż odbywa się starym "kiblem" (EN-57), który zwyczajowo szarpie, udaje mi się odrobinę dospać po drodze. A ta chwilę zajmuje, bo tuż za Bierutowem pociąg wyraźnie zwalnia ze względu na stan torów.



Na docelowej stacji wita mnie silny wiatr, który jest zaplanowanym uczestnikiem tej wycieczki. Trasę ułożyłem pod prognozy, by nie walczyć z pogodą ale maksymalnie ją wykorzystać. Dziś wieje zachód a jutro ma być NW, zgodnie z czym moja trasa zaplanowana na dwa dni łagodnym łukiem odbija na południe. Nie wiem gdzie będę spał ale wziąłem hamak i poszukam miejsca na Jurze albo kawałek dalej.

Startuję i cieszę się żeglugą z wiatrem. Mijam różne wioski, jakże senne w ten sobotni poranek, gdy aura nie zachęca do spacerów. Krótki odcinek na południe, wzdłuż Prosny, pokazuje mi, że dziś jazda z bocznym wiatrem to żadna przyjemność. Na kawę zatrzymuję się w Krzepicach, potem na drugie śniadanie w Mykanowie. Wtedy mam na liczniku 100km, które poleciały nawet nie wiadomo kiedy.



Tak sobie beztrosko sunę aż do granic woj. łódzkiego, gdzie skręcam na południe. Wiatr z boku zbytnio nie przeszkadza, po chwili nawet cichnie, co jest mi bardzo na rękę. Ponieważ zjadłem zapasy, zaczynam myśleć o ciepłym posiłku. Mapa wskazuje, że najbliższy lokal znajdę w miejscowości Julianka.


Polska w dużej dawce
Tam, niestety, typowa sobotnia przypadłość. Wesele albo inna komunia. Nie chce mi się wchodzić w ten gwar, więc w sklepie obok zaopatruję się w bułki i dodatki, po czym idę spokojnie skonsumować to na stacji kolejowej. Cóż, na mojej trasie dotychczas była tylko ta jedna restauracja i czekać na następną nie mam ochoty. Lockdown skutecznie przetrzebił tę branżę.

Oczywiście gdy ruszam dalej, kolejna knajpa pojawia się w następnej wsi. Potem smażalnia, hot-dogi, itepe, itede... No tak, przecież wjeżdżam w popularne rejony Jury. Tym samym zamiast ciepłego posiłku napchany jestem bułkami. Jak zwykle ;)



O ile zamek w Mirowie przechodzi remont i obstawiony jest rusztowaniami, to Bobolice prezentują się tak pięknie, że aż kiczowato. Turystów w zasadzie nie ma, dookoła panuje susza wręcz katastrofalna. Wszędzie pył, w strumieniach przepływ prawie żaden. Plusem jest brak komarów. Przez cały wyjazd nie spotkam ani jednego.



Kończy się asfalt bo łącznik do następnej wsi to piaszczysta droga, w której zakopuję się od razu. Rzut oka na mapę sugeruje inny objazd, na który zawracam. Tu też czarna nawierzchnia się urywa i pozostaje około kilometra szutrem, na szczęście twardym. Mogę się założyć, że to celowe działanie by wiejskie drogi nie zamieniły się w arterie komunikacyjne dla samochodów. I słusznie.

Przejeżdżam pod wiaduktem CMK, skręcam w prawo w jakąś drogę godną woj. zachodniopomorskiego. Asfalt jak po ostrzale, lekko pod górkę i pod wiatr. Na szczęście nie trwa to długo i wydostaję się na piękną wojewódzką, która po kawce na Orlenie zamienia się w krajówkę z wygodnym poboczem. Po ostatnich dwóch pagórkach wykładam się na lemondce i sunę z wiatrem.



Tymczasem, wbrew prognozom, po lewej swojej stronie dostrzegam smugi opadu z chmur. To niedobrze, bo dzień już dobiega końca a moja trasa delikatnie odkręca się właśnie tam, ku północy. Niedaleko Szczekocin przeskakuję za Krztynię, by pojechać lokalną drogą. Różnica jest kolosalna. Znika ruch, asfalt świetny, a domki dookoła mają zadbane ogródki opadające łagodnie w stronę potoku.



Tu też łapie mnie opad. Zacina z wiatrem, więc wystarczy ściana domu by ukryć się na moment przed zmoknięciem. Pada na tyle, że droga zaraz wyschnie i nie ochlapię się od dołu. Po przerwie kontynuuję i wjeżdżam o zachodzie słońca do Szczekocin.

W miejscowości Chałupki 10 lat temu miała miejsce jedna z największych katastrof kolejowych w Polsce. Wspomnieniem po niej jest pamiątkowy kamień pod krzyżem w wiosce oraz — podobno — krzyż przy torach. Ściemnia się jednak, więc nie podejmuję się poszukiwań tego drugiego. Chwilę później wjeżdżam do woj. świętokrzyskiego a dookoła zapada zmrok.

O ile jestem dość doświadczony w szukaniu miejscówek na nocleg, ta okolica jest bardzo trudna. Sprawę komplikuje ryzyko deszczu, już uwzględnione przez zaktualizowaną prognozę. Nadal wieje i robi się zimno, więc perspektywa hamaka kusi coraz mniej. Żeby chociaż była jakaś wiata... ale tutaj nawet te przystankowe są małymi budkami postawionymi pro forma bo chyba poza autobusem szkolnym nic tu nie kursuje. Parkingów leśnych, tak popularnych na zachodzie i północy Polski, w ogóle tutaj brak.

W swoich obserwacjach rozważam kilka wariantów:
  • amfiteatr w Słupi — niestety ciągle zajęty przez młodzież,
  • teren kolejowy w Sędziszowie i stojąca tam wiata warsztatowa — obok jednak świeci potężna lampa i pewnie ktoś pilnuje,
  • łódka na stawie — gdyby była na lądzie, przewróciłbym ją sobie do góry dnem i wygrał konkurs na najbardziej odjechany nocleg, ale wywlekanie jej z wody na pewno przyciągnęłoby czyjąś uwagę,
  • kilka domów wyglądających na opuszczone — nigdy nie wiadomo, czy nie mieszkają tam jacyś staruszkowie, a nie chciałbym być przyczyną czyjegoś zgonu ze strachu,
  • teren biblioteki w Pawłowicach — już miałem wjeżdżać gdy przyczepił się do mnie wiejski kundel i tak ujadał, że ani bym nie pospał ani nie pozostał niezauważony.
W końcu zapada noc. Świecąc latarką po krzakach dostrzegam przewiewny las. Taki przygodny, zwykłe samosiejki na klasycznym w tym rejonie nieużywanym polu o kształcie paska 10×milion metrów. Wjeżdżam, rozwieszam hamak między brzozami, układam się w śpiworze i... kap, kap, kap. Nadchodzi deszcz.

Nosz kurde.

Wyciągam telefon na resztkach baterii i sprawdzam radar pogodowy. Dość obfity opad znad Koniecpola wyciągnął języczek dokładnie do mojej lokalizacji. Sęk w tym, że Koniecpol jest idealnie pod wiatr. Zleje mnie czy nie zleje? Rozważam ewentualną ewakuację ale pakowanie majdanu mnie zniechęca. Wyciągam folię NRC, przykrywam się nią i wsłuchując się w szelest kropel z ulgą odnotowuję koniec opadu. Folia wjeżdża zatem pod śpiwór a ja odpływam.

Opis kolejnego dnia wycieczki znajdziesz tutaj.

  • DST 247.65km
  • Sprzęt kubek szary
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa taprz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl